Oficerowie oddalili sie w milczemiu i udali do swoich choragwi i regimentów.
Teraz zaczela sie dzika, bezlitosna fala nowych ataków ! W koncu udalo sie
pewnej liczbie zolnierzy Mansfelda przejsc przez mur i umocnic tam swoje
pozycje. Wywiazala sie straszliwa walka, w której przewazali wyszkoleni we
wladaniu bronia zolnierze. Gliwiczanie walczyli wprawdzie z odwaga i pogarda
dla smierci, ale co pomogly te mloty, cepy i ta cala przestarzala bron,
kiedy wrogowie wspieli sie na mury i stali bezposrednio przed nimi. Tu nie
decydowaly juz tylko odwaga i dzikabrawura. Teraz znaczenie mialy rodzaj
broni i umiejetnosc jej wykorzystania. Nie dalej jak dwanascie metrów od
wiezy bramy raciborskiej, jedna z nieprzyjacielskich druzyn zdobyla mury
i mimo walecznego oporu, uczynila obrone niezdolna do walki wycinajac ja w
pien. Teraz natarli w kierunku wiezy. Jesli doszliby do bramy miejskiej
i udaloby im sie ja otworzyc, miasto byloby stracone. Obronców, którzy w
obrebie murów mogli to natarcie obserwowac, ogarnelo przerazenie.
Wszystkie ofiary wydawaly teraz sie daremne. >> Swieta dziewico,
wspomóz << podniosly sie z setek serc blagalne wolania o pomoc do nieba !
Wrogowie nacierali gwaltownie w kierunku wiezy. Na ich czele stal mlody
oficer. Z jego oczu bilo uczucie triumfu. Tu, w Gliwicach, zdobylby
swe pierwsze zaslugi, a zwyciestwo i chwala zwiazane zostalyby z jego
nazwiskiem. Jeszcze kilka kroków i osiagnalby wieze, gdzie znajdowaly sie
schody prowadzace w dól, do bramy miasta. Z jego ludzmi otwarlby brame i
miasto nalezaloby do jego dowódcy. Nagle ten zwycieski marsz zostal
zahamowany! Ze szpada w reku stanal przed nim komendant miasta, von
Welczek. Szpada zaswistala w powietrzu i oficer Mansfelda zdawal sie byc
stracony; ale ten tylko odruchowo wzniósl reke trzymajaca miecz i odparowal
z lekkoscia i elegancja potezne uderzenie. Po tej obronie komendant miasta
wiedzial, ze przed soba ma mistrza sztuki szermierczej. Blyskawicznie
przeszedl do drugiego uderzenia. Ale i ten atak zostal lekko i pewnie
odparty. Komendant zdawal sobie sprawe, ze w tej walce nie chodzi tylko o
zycie lub smierc, ale o miasto. Znal sie na fechtunku. Na dworach Wiednia
i Florencji stal na przeciwko najlepszych mistrzów i od nich sie uczyl.
Jesli nie dalo sie inaczej, musial pokonac przeciwnika podstepem. W innym
przypadku gardzilby tym, ale teraz nie bylo juz czasu do stracenia. Po
drugim ataku odskoczyl kilka kroków w tyl, jakby chcial uniknac walki.
Co potem sie zdarzylo bylo zamierzone i do przewidzenia. W wielu walkach
pokazowych wykorzystal i wypróbowal ten fortel. Jak wielu innych przeciwników
takze nasz mlody oficer dal sie przechytrzyc. Z podniesiona szpada doskoczyl
wielkim susem do komendanta. Taki skok byl niezgodny ze wszystkimi regulami
sztuki fechtunku i uniemozliwial pewne uderzenie. Tak bylo tez w tym przypdku.
Jeszcze gdy oficer nacieral, komendant stal juz mocno obiema nogami na ziemi.
Jego wzrok zawisl na przeciwniku i jeszcze zanim ten sie zatrzymal, ostrze
miecza prowadzone jego pewna reka przeszylo powietrze. Zabrzeczalo tylko i
szpada oficera pofrunela wysokim lukiem ponad murem. I jeszcze jeden blysk
szpady. Kiedy ta opadla, dzielny przeciwnik osunal sie na ziemie. Drugi raz
komendant nie uderzyl juz z cala sila. Nie mial zamiaru zabijac przeciwnika
a chcial tylko uczynic go niezdolnym do dalszej walki. Lekkim cieciem w
glowe oficera swój cel osiagnal.